02.05.2018
Gdybym miała wskazać jedną jedyną osobę na świecie, która nauczyła mnie uczciwości – to byłby to mój dziadek. Zawsze stawiał na prawdę, niezależnie od tego, czy była ona wygodna czy nie.
Kiedy byłam małą dziewczynką, i w sumie potem także, zdarzały się sytuacje, w których prawda nie była wygodna, nie dodawała popularności i wymagała odwagi. A jednak zawsze mówiłam prawdę.
26.04 pisałam o przygotowaniach do sobotniego turnieju, o swoich obawach i wielkim stresie.
Kilka z Was życzyło mi powodzenia i trzymałyście za mnie kciuki.
Bardzo dziękuję.
Teraz pytacie, jak mi poszło. O zgrozo! Kochany Dziadku, czy naprawdę muszę??? Muszę.
Tak więc, jak mi poszedł turniej?
Nie poszedł. Nie wystąpiłam. UCIEKŁAM.
Dosłownie uciekłam. Na dwie godziny przed turniejem spakowałam rzeczy i wyślizgnęłam się z hotelu. Stres zwyciężył. Nie jestem z siebie dumna, Na trasie 500 km, które dzieliło mnie od domu, zatrzymywałam się kilka razy po kawę, budząc ogólne zainteresowanie cekinami we włosach, turniejowym makijażem i czerwonym jak pomidor od płaczu nosem 🙂
Sama nie wiem, co wywoływało większe wrażenie.
W sobotę zawiodłam wiele osób. Kiedy oglądałam zdjęcia i filmy z turnieju, było mi bardzo smutno: „najbardziej żałujemy rzeczy, których nie zrobiliśmy”.
Strach i panika to zawsze źli doradcy.
NIestety, jakich bym nie użyła słów, muszę się przyznać, że ten turniej przegrałam.