Była sobie mała dziewczynka, która cały czas tańczyła. Przechadzała się po domu z dopiętymi zrobionymi z apaszek długimi włosami i tańczyła… Śpiewała piosenki, organizowała występy dla mamy i gdy tylko słyszała muzykę, stawała się lekka i zwiewna jak piórko i dalej tańczyła. Melodia przenikała ją i unosiła. I wtedy była bardzo szczęśliwa.
I była sobie druga dziewczynka, bardzo zawstydzona i oszpecona bliznami. Była smutna i bała się innych ludzi, ale była bardzo pracowita. Miała dobre stopnie i w zasadzie bywała wesoła. Ale nigdy nie trzymała się prosto, nie podnosiła głowy, ani wzroku i była chora na astmę. Ruch i wysiłek sprawiały jej dużą trudność.
Ta pierwsza dziewczynka była śliczna i sięgała gwiazd. Ta druga nie była ładna i chociaż, jej mama mówiła, że może wszystko, ona nie za bardzo mogła. Czas mijał, obie dziewczynki miały rożne przygody. Niestety druga dziewczynka cały czas przekonywała pierwszą, że taniec nie jest najważniejszy, że życie to nie taniec, że jak się ma blizny, to nie można być ślicznym, że jak się ma astmę, to ruch szkodzi, że życie to nie bajka…
I stało się. Gdy miałam 7 może 8 lat pierwsza dziewczynka ucichła i na bardzo długo, zdecydowanie na zbyt długo, stałam się już tylko tą drugą.